Nazwa skojarzeniowa jest jednym z trzech najczęściej pojawiających się rodzajów nazw, obok nazw opisowych i abstrakcyjnych. Gdziekolwiek rozejrzysz się, ujrzysz wiele dobrych, przyciągających uwagę nazw marek. Właśnie te marki z chwytliwą, kozacką nazwą mają przewagę na starcie, ponieważ klienci łatwo je zapamiętują i przypominają sobie w momencie zakupu. Jak powstają takie dobre nazwy? Zapraszam za kulisy.
Nocny marek czy poranny ptaszek. Jakim typem człowieka określiłbyś się używając to uproszczone kryterium osobowościowe? Jak sądzisz, czy wśród osób zajmujących się dziennikarstwem i szeroko pojętym obszarem wydawniczym większość stanowią nocne marki, przysłowiowe sowy?
W powszechnej świadomości funkcjonuje wizerunek dziennikarza spędzającego dzień w redakcji, „piszącego” teksty nocami, byle zdążyć przed terminem. Wspomnieć jeszcze wypada o ukutym stereotypie dziennikarz dokańczającego „rękopis”, kolejne dzieło życia, do białego rana. Typowe sowy, nie ma co ukrywać.
Symbolika sowy jest bezpieczna w budowaniu nazwy, konceptu marki, komunikacji marketingowej. To silnie zakorzeniony wielokulturowy stereotyp stróża nocnego i przeciwieństwo śpiocha. To również symbol wiedzy, który dostarcza gotową rozpoznawalną ideę pod koncept marki. Sowa doskonale sprawdza się w obszarze dzielenia się wiedzą (wydawnictwa, edukacja) oraz rynku ochrony mienia.
Można pomstować na proste, schematyczne wykorzystywanie uczonej sowy, szczególnie w postaci graficznej (klasyczny obraz sowy w okularach, nieprawdaż?) Lecz po co tracić czas. Milej jest doceniać kreatywne rozwiązania z jej udziałem. A takim jest koncepcja marki Prowly. Podoba mi się ta nazwa skojarzeniowa. Mimo, że nad nią nie pracowałem, przeanalizowałem i skonsultowałem okoliczności jej powstania z Joanną Drabent, współzałożycielką i CEO.
Po pierwsze produkt. Pod tą marką kryje się usługa dostępu do platformy wirtualnego biura prasowego, biura prasowego nowej generacji, które ułatwia życie PR-owcom, w szczególności kontakty z dziennikarzami.
Po drugie silna symbolika i skojarzenia branżowe, sprytnie przemycone. Nazwa Prowly to zlepek słów ‘public relations’ (PR) oraz ‘owl’ (ang. sowa). Dodatkowo, słowo ‘prowl’ w języku angielskim oznacza ‘skradać się, grasować, polować’.
I po trzecia konsekwentna komunikacja marki wykorzystująca brand hero, którym oczywiście jest postać sowy i jej wariacje np. firmowa akcja promocyjna TakSówka.
Prowly jest polskim startupem coraz śmielej rozpychającym się po zagranicznych rynkach, a nazwa jest naprawdę, naprawdę udaną koncepcją wywodzącą się z gatunku nazw skojarzeniowych. Ten typ tak ma. Nazwa skojarzeniowa zwana także nazwą sugestywną jest łatwa do wykreowania, gdyż zawiera w sobie słowo lub fragment słowa wskazujący na jakiś charakterystyczny element marki. Jej zaletą są niczym nieograniczone obszary w poszukiwaniu odpowiednich słów, zwrotów, formalnych i nieformalnych. Tyle i aż tyle.
Wykorzystując cząstki wyrazowe w tworzeniu nazwy skojarzeniowej można odnosić się więc do cech racjonalnych, do branży, do jednej lub kilku cech użytkowych, do wyglądu, smaku, rozmiaru, zapachu. Można również odnosić się do emocji, do głównej (głównych) wartości marki, do doświadczeń z jej użytkowania albo do grupy docelowej, wieku, płci, zachowań, upodobań, itd.
Spójrz i oceń jakie wrażenia, emocje, skojarzenia wywołują u Ciebie poniższe nazwy skojarzeniowe AirHelp, BlaBlaCar, Blinkee, Bracia Sadownicy, Efekta, Evenea, Fotojoker, Intercity, Interia, Jan Niezbędny, Marwit, Migam, Monitori, Mr Vintage, Orlen, Plush, Pyszne.pl, Runmageddon, SkyCash, Sotrender, Tom Gruz, Traficar, Venezia, Verva, Wikipedia, Yanosik i wiele, wiele innych.
W kreowaniu nazw opisowej nie ma ograniczeń. Masz przed sobą niczym nieograniczony potencjał do budowania właściwych asocjacji znaczeniowych. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia i… kwestie prawne. O tym aspekcie zarządzania marką również, koniecznie należy pamiętać (Pamiętaj, aby Twój jakikolwiek pomysł werbalizacji marki wypada sprawdzić w urzędzie patentowym pod kątem kolizyjności z innymi znakami towarowymi!)
Zapytałem Joannę Drabent współzałożycielkę Prowly.com o historię tworzenia tej nazwy. Okazało się, że w założeniach, nazwa miała wyraźnie kojarzyć się z public relations, czyli branżą docelową klientów. „Szukaliśmy też symbolu, który odda to, czym tak naprawdę miała być nasza aplikacja: źródłem wiedzy i edukacji na temat codziennych aktywności użytkowników. Z tymi cechami bardzo często jest właśnie kojarzona sowa.”
Skoro jest wybrany symbol można „lepić” słowa. Jest tu słowo sowa, angielskie „owl” i łacińskie „noctua”. Zadaniem jest stworzenie nazwy uniwersalnej językowo, czyli anglojęzycznej. Drugi warunek: usługa dedykowana jest branży „public relations”. Łącząc je wzajemnie powstało „Prowl”. Ciekawe, prawda? Na dodatek „prowl” znaczy „skradać się, grasować, polować”, zwiększa więc dynamikę nazwy. Sowy są doskonałymi myśliwymi, choć wcale na takie nie wyglądają.
Skoro mowa jest o polskim startupie z globalnymi aspiracjami, przydałby się tu przyrostek „startupowy”. Prowly startowało w 2013 r. W tamtym czasie największą popularnością cieszyły się przyrostki typu „-io”, „-ity”, „-ito”, „-ify”, a także „-ly” choćby użyte przez m.in. Musically, Taxly, Cleverly, Positionly, Visually. Ciekawy przyrostek dodaje nazwie kolejną warstwę znaczeniową i kończy ją w mile brzmiący dla ucha sposób. Razem mamy: „Prowly”, czyli start-upową, mądrą sówkę dla PR-owców.
„Sówka ma swoich fanów zarówno pośród klientów, jak i osób obserwujących nasze działania. Zdarza się, że osoby, które mają z nami kontakt po raz pierwszy, chwalą nas za trafne połączenie tych dwóch słów, a o nas samych mówią „sówki” i bardzo nam się to podoba” wyjaśnia Joanna Drabent. Zwraca uwagę jeszcze jeden szczegół charakteryzujący tę skojarzeniową nazwę. Stworzenie dobrej nazwy to pierwsza część sukcesu. Pozostaje drugie zadanie: kreatywne pomysły na wykorzystanie symboli ujętych w nazwie.
Prowly.com w momencie premiery wykorzystywało sówkę w komunikacji jako element graficzny i copywriterski: ilustracje wykorzystywały logotyp Prowly z sową, w akcjach promocyjnych pojawiało się słowo „sówka” jak np. w akcji TakSówka. W połączeniu z wieloznaczeniową nazwą ułatwiło to marce poruszanie się na rynku, budowanie świadomości, kreowanie pozytywnych skojarzeń. Dzięki temu sówka szybko zdobyła sympatię branży.
Pozytywna reakcja rynku daje wyraźny sygnał, że nazwa skojarzeniowa spełniła swoje zadanie. Dzięki połączeniu sprytnej nazwy, klarownego logo i innych elementów wizualnych, nazwa Prowly została zauważona i zaakceptowana. Zawarty mix komunikacyjny – zawadiacki język wespół z poważną sową – z pewnością ułatwia marce poruszanie się na rynku, budowanie świadomości, kreowanie pozytywnych wartości. To niewątpliwy sukces biznesowy, o którym marzy wiele polskich start-upów.
Pochwalę się. W numerze 6 (2018) miesięcznika Marketing w Praktyce ukazał się mój pierwszy artykuł z cyklu Namingowe ścieżki. To moja autorska rubryka. Co miesiąc opisuję jeden typ nazwy wraz z przykładami polskich marek. W tym właśnie numerze na stronie 28 pojawił się artykuł „Prowly. Sówki rządzą!” Tekst, który tu na blogu przeczytałeś/przeczytałaś jest materiałem bazowym, który po redakcyjnej korekcie pojawił się w czerwcowym wydaniu MwP. Po oryginał zatem sięgnij do materiału drukowanego, lub poproś redakcję Marketingu w Praktyce.
Będzie to osobisty wpis. Bardzo osobisty. Nie liczę na lajki, pochwały, ani słowa otuchy. Również nie liczę na porady osobiste, wskazówki od doświadczonych, którzy ten trudny początek mają za sobą. Ja po prostu R O B I Ę S W O J E, czasami chwaląc się tym. Płynę dalej trzymając się mojej osobistej sentencji „Wyjdź poza schemat i myśl inaczej, Mierz wysoko i sięgaj daleko, Trzymaj się planu, cierpliwie!”
Dwa lata temu, 29 października 2013 roku opublikowałem pierwszy wpis na tym blogu.
Dwa lata temu oficjalnie „działalność” namingowa działająca pod marką Syllabuzz.pl ujrzała światło dzienne.
Dwa lata temu rozpocząłem nowy, osobisty etap życia zawodowego. Osobisty, gdyż przemodelował moje wartości, cele, postrzeganie świata, zmienił styl życia mojej rodziny. Życia zawodowego, ponieważ nadał początek temu, co rok później rozpocząłem pod nazwą „moja własna firma”.
Kluczowym narzędziem projektu „moja własna firma”, a raczej orężem walki konkurencyjnej jest blog. Osobista i zawodowa tuba nieregularnie „nadająca” o namingu, storytellingu, strategiach, o ciekawych tematach z obszaru brandingu. Główna zasada: zero nudy, zero kopiowania, pisanie po swojemu, rzeczowo, na temat .. i fajne zdjęcie tytułowe.
W ciągu dwóch lat udało mi się opublikować tylko 26 wpisów. Nieważne, czy to dużo czy mało. Ważne aby na blogu merytorycznie ciągle się coś działo. Dlatego pojawiające się tematy dotyczyły zagadnień różnorodnych, zjawisk „wyławianych” z codziennego życia, z tego co znamy, co mamy w zasięgu ręki, jak też z obszarów działających poza naszym kontynentem.
Było więc o klockach Lego, marce Lumia, Viagrze i jej kolegach, marce Chiquita, o mało znanych butach Inkkas, nieznanej w Polsce sieci Chipotle. Pojawił się też wpis o takim jednym, unikalnym, sportowym samochodzie. Dużo miejsca poświęciłem startupom. Napisałem też sporo, trochę między wierszami, o tym jak tworzyć nazwy. Przebadałem holding Google (teraz Alphabet). Chronologicznie wyglądało to więc tak:
Storytelling w służbie BoConcept
Akt erekcyjny (część 1: tytułem wstępu)
Akt erekcyjny (część 2: Czy HastaMan da radę?)
„Pierwsza twarz Chiquity, czyli co kryje mroczna historia” z cyklu: Tajemnice marek
„Druga twarz Chiquity: oczyszczenie”, z cyklu Tajemnice marek
Inkkas – historia ręcznie szyta przez Indian tradycyjnymi tkaninami z Ameryki Południowej
„Nazwij się jakoś to będzie” podczas Marketing Day
D jak Domena [Alfabet Namingowca]
Nazwa dla startupu. Jak ją wybrać?
Głodne wilki na Wolves Summit, a tam …
Rejestracja nazwy firmy w urzędzie patentowym. Czy warto wydać tego tysiaka?
Czy nazwa opisowa sprzedaje się dobrze? Oto przykłady z życia wzięte.
Google Alphabet – alternatywny alfabet Google w wersji rozszerzonej
Chipotle walczy storytellingiem (cz. 2). O tym jak zbudować angażującą historię
7 zasad udanej nazwy. Jaka nazwa dobrze sprzeda się sama? Z cyklu „Okiem praktyka”
Człowiek żyjący w idealnym świecie kieruje się zasadą „Nie samą pracą człowiek żyje”. Lecz, czy chce czy nie chce, prędzej czy później, trafia na powiedzenie „Bez pracy nie ma kołaczy”. I głowi się nad tym, które z nich jest tak naprawdę prawdziwe?
A czy ja znam odpowiedź na to pytanie? Nie wiem. Nie muszę wiedzieć. Wiem natomiast to, że bez tych 26-ciu postów nie byłbym tam, gdzie teraz jestem. I dlatego dziękuję Ci losie za to, żeś obdarzył mnie chęciami i talentem do pisania.
Foto: Life of Pix / Davide Ragusa
Czy posiadanie nazwy opisowej jest pójściem na łatwiznę? Czy tego typu nazwa potrafi odróżnić markę od konkurentów? Czy nazwa opisowa przekazuje istotę produktu, czy potrafi wpływać na emocje? Jak to możliwe, że potencjał na nowe nazwy opisowe, praktycznie w każdej kategorii, jest ciągle niewyczerpany? I jak to jest z jej rejestracją? Czy można nazwę opisową objąć ochroną patentową?
Hm, ciekawe czy tego typu pytania zadają sobie twórcy marek wybierając nazwę? Pewnie nie. Może jednak mylę się? Pobadałem, pokorespondowałem, porozmawiałem i … wychodzi na to, że nie doceniam intuicji naszych rodzimych twórców, założycieli, przedsiębiorców. Mając przyjemność rozmawiać z wieloma startupowcami dowiaduję się od nich, że wybierając nazwy dla swoich biznesów najczęściej nadają im styl nazwy opisowej i najczęściej jest to celowe działanie. A tutaj jest tego właśnie dowód – w poście „Nazwa dla startupu. Jak ją wybrać?” – w sensie ilościowym. Poniżej natomiast jest dowód „jakościowy”.
Historie nazw polskich startupów, część trzecia, ujrzała światło dzienne. Tym razem tematycznie, nazwy opisowe, aby znaleźć odpowiedź, czy tworzone są świadomie i czy znane są ich zalety oraz wady. Celowo wybrałem marki działające w branży internetowej, marki firm dojrzałych. No dobra, niektóre marki są świeże, lecz za nimi stoją doświadczeni cofounderzy, którzy zjedli zęby na wielu biznesach i wiedzą „z czym to się je”. Przedstawiam historie bardzo różnorodne, udowadniające, że inspiracje można czerpać z różnych źródeł, czy wprost z tego co jest kluczowe w produkcie, czy z imion bohaterów kreskówek, czy z symboliki, metafory idealnie funkcjonującej sfery biznesowej, albo powstałe z premedytacją, z dążenia do tego aby ta nazwa stała się nazwą kategorii. Zapraszam do uważnego czytania, bo warto.
Oto przykład młodego startupu, który taki młody nie jest, unikalnej usługi, która już dawno została przetestowana biznesowo, i przykład opisowej nazwy, która, autentycznie, ma szansę stać się nazwą kategorii. Rzecz dotyczy RoomAuction. Jak sama nazwa wskazuje, usługa kojarzy się z aukcjami pokoi, choć niektórym osobom również z pokojami aukcyjnymi, a to jednak nie to samo. Za tym przedsięwzięciem stoi Bolek Drapella, a pomysł powstał 12 lat temu. Historia niezwykła, ze szczęśliwym happy endem, którą przytaczam w całej okazałości.
Przed, a częściowo równolegle do mojej kariery w branży online’owej (początki w 1999 r.), miałem też kilkuletni epizod hotelarski. Podczas pobytu w UK (2002-2004) prowadziłem m.in. dwa hotele, jako Deputy General Manager, odpowiednik wicedyrektora. Odpowiadałem m.in. za sprzedaż pokoi i marketing, w tym online’owy. To właśnie w hotelu powstała idea RoomAuction, która pierwotnie działała jako zakładka strony hotelowej. Gdy w pierwszym roku przyniosła hotelowi dodatkowe £30 tys., a następnie w drugim hotelu sukces udało się powtórzyć, stwierdziłem, że czas na osobny biznes z tego. Po półrocznym okresie pracy po 80h/tydzień – etat w hotelu i praca nad RoomAuction.com, rzuciłem pracę dyrektora w hotelu i założyłem w UK firmę RoomAuction.com Ltd., która funkcjonuje aż do dnia dzisiejszego.
Po roku prowadzenia swojej własnej firmy, gdzie bardzo dużo się nauczyłem, uznałem że potrzebuję więcej doświadczenia w branży online’owej, a sama branża online travel również powinna się rozwinąć (co zrobiła pięknie w ostatniej dekadzie). Projekt wówczas przeszedł na autopilota i takim pozostał przez dekadę. W międzyczasie marka uzyskała ochronę znaków towarowych, a sam biznes został zgłoszony do opatentowania (więc też poniekąd od tej strony jest chroniony).
Relaunch nastąpił w styczniu tego roku, z zespołem w Gdańsku przy wsparciu Gdańskiego Inkubatora Przedsiębiorczości Starter. Już na starcie uznałem, że będzie to biznes solidnie globalny i w tym kierunku rozwijamy go. W styczniu 2015 na RoomAuction.com było 250 hoteli, w maju już 55 tysięcy z 170 krajów. Także rośniemy 🙂
Celowo wybrałem taką nazwę, bo była pozytywnie kojarzona z możliwością uzyskania indywidualnej i bardzo atrakcyjnej ceny za pokój w hotelu. Niedostępnej dla wszystkich, ale bardzo korzystnej dzięki wzięciu udziału w swoistej negocjacji z hotelarzem. Taka nazwa marki wprost się kojarzy z aukcjami pokoi i jest rzeczywiście dość generyczna. Uważam to za jej ogromny atut i szansę na bycie numerem jeden w tym obszarze. Nasz unikalny model sprzedaży usług hotelarskich daje realną możliwość do stawania w szranki z największymi graczami na tym rynku”.
Dodam jeszcze, że RoomAuction dostał się do finałów infoShare Startup Contest 2015. O tym czy Bolkowi i jego zespołowi uda się zdobyć nagrodę główną dowiemy się już za kilka dni, w piątek 12 czerwca. Powodzenia!
Napisałem, że RoomAuction ma szansę stać się nazwą kategorii. Takie jest moje zdanie. Marka, która jako pierwsza wchodzi na rynek, jeśli dobrze wystartuje i nie prześpi przebudzenia się konkurentów, konsekwentnie buduje swoją kategorię i własną pozycję, podobnie jak globalne: eBay, PayPal, Dropbox, Booking.com, czy z polskiego rynku: Ivona, Allegro, staje się dominatorem, marką pierwszego wyboru, a jej nazwa dzięki temu, że jest powszechnie używana staje się wyrazem pospolitym, staje się wręcz synonimem kategorii. I tego właśnie życzę gdańskiemu (globalnemu) RoomAuction.
Co ma wspólnego usługa systemu do monitorowania internetu z takim wyrazem? I na pewno nie jest to skrót od słowa ‘sensation’. Chociaż, w pozytywnym sensie można mówić o sensacji, bo SentiOne działa raptem 3 lata i zdobyło już pozycję lidera w Polsce, pracuje dla ponad 500. marek już w 9. krajach europejskich.
Jeden z trzech założycieli SentiOne, Kamil Bargiel, Prezes Zarządu, przyznał się, że razem ze wspólnikami długo wymyślali nazwę dla swojego systemu „…. nie mogliśmy się na nic zdecydować, a potrzebowaliśmy nazwy roboczej dla projektu. Na roboczą nazwę systemu wybraliśmy “Chimeo”. Sposób selekcji był bardzo prosty: otworzyliśmy atlas świata i wskazaliśmy palcem na losową nazwę miejscowości w Ameryce Południowej. Szybko doszliśmy jednak do wniosku, że potrzebujemy określenie, które lepiej będzie oddawać, to czym jest nasz produkt. Próbowaliśmy najpierw z nazwą Senti1, wzorując się na globalnym liderze, amerykańskim Radian6 :). W końcu stanęło jednak na SentiOne, które jest połączeniem dwóch słów:
– „Senti” od ‘sentiment’ czyli badania zabarwienia emocjonalnego wypowiedzi, które było sercem naszego systemu na samym początku,
– „One” od tego, że naszym celem jest bycie numerem 1 na każdym rynku, na który wchodzimy.
Oczywiście chcieliśmy odróżnić się od nazw konkurencyjnych firm, które zawierały szablonowe słowa takie jak “monitor” (aż 46 firm!), czy “brand” (24 firmy). Na koniec ważna była również kwestia wolnej domeny .com”.
Ciekawi Was dlaczego początkowo szukając pojęcia mającego definiować system przeglądali nazwy miejscowości w Ameryce Południowej? „Po prostu, zauważyliśmy, że nazwy miejscowości w Ameryce Południowej są abstrakcyjne i z niczym się nie kojarzą, a do tego brzmią super„.
Cóż, na markę w ten sposób nazwaną bardzo rzadko trafiamy. Trudno też obojętnie przejść obok niej. Co takiego dobrego robi więc te pięć poduszek w świecie internetu, i dlaczego jest ich pięć. Próbuję sobie przypomnieć wszystkie opowieści, wierzenia, mitologizmy w których przewija się liczba pięć. Tam nic ciekawego nie ma. Może numerologiczna piątka? Nie, też nie o to chodzi. Na pomoc przyszedł mi weteran branży internetowej, CEO 5pillows, Michał Jerzyk.
„Tworząc markę 5pillows.com poszukiwaliśmy przede wszystkim nazwy, która będzie ciekawa, unikalna i zgodna z naszymi wartościami. Branża narzędzi do obsługi klientów uwielbia wykorzystywać słowo „desk” i robocza nazwa naszego projektu – Desk Champion – też wpisywała się w ten banalny schemat. My jednak chcieliśmy czegoś więcej. Poszukiwaliśmy czegoś co będzie odnosiło się do przyjazności, komfortu, wygody, odprężenia, prostoty, frajdy, domowej atmosfery, czegoś co jest wyłącznie dla ludzi. Tym czymś są poduszki, nasze poduszki!
Czy jesteśmy zadowoleni z efektu? Bardzo. Cały proces zajął nam około 20 godzin pracy i zamknął się w jednym miesiącu. Odebraliśmy dużo pozytywnych opinii na temat naszego brandingu oraz bodaj zero negatywnych. Nazwa 5pillows przełamuje lody, ludzie często nas zaczepiają, pytają: „Dlaczego 5pillows?” Ten kto był w naszym biurze, nie ma wątpliwości. Ale jest w tym coś więcej. Bardzo wierzymy w ludzkie podejście w obsłudze klienta i sprzedaży, a poduszka jest tego symbolem. Bezduszne roboty, autorespondery, wirtualni doradcy i wszystko, co kojarzy nam się ze słabą, mechaniczną komunikacją – nie potrzebują do szczęścia poduszek. Dla ludzi z krwi i kości jest to rzecz niezbędna. Dlatego wszystkim zawsze polecamy: wrzućcie pięć fajnych poduszek do Waszego biura i obserwujcie różnicę”.
Adam Pachucki mimo młodego wieku zdobył już spore doświadczenie w branży internetowej. Obecny pomysł na aplikację z kategorii programów lojalnościowych ma zachęcać użytkowników do … nie korzystania z niej. Jak to możliwe? Ano możliwe, dzięki beaconom (a jeśli już mowa o beaconach, pierwsza myśl jaka nasuwa się to krakowski Estimote o którym wspomniałem w marcowym poście „Inspiracje w kreowaniu nazw”), które wyręczają klientów w zbieraniu punktów.
Razem z trójką znajomych założył Everytap, aplikację która ma umilić zbieranie punktów lojalnościowych „dla bywających na mieście”, a właścicielom lokali pozwolić zamieniać klientów w mile widzianych gości.
„Szukaliśmy nazwy, która będzie mogła funkcjonować poza Polską, ale nie będzie dziwacznie brzmiała i będzie łatwa w zapisie. Liczyliśmy się z tym, że sama nie będzie budowała specjalnych emocji, ale też nie mieliśmy pewności, w jaki sposób rozwijać będzie się nasz produkt.
Mieliśmy ogromną liczbę „kandydatów” i wiele z nich testowaliśmy wśród znajomych oraz np. poprzez FiveSecondTests.
Zdecydowaliśmy się na „Everytap” ze względu na podobieństwo z samą czynnością, którą się wykonuje obecnie w appce (przykłada telefon do beacona – choć będziemy od tego odchodzili) oraz dlatego, że „tap” to po angielsku m.in. nalewak do piwa, a to wprost odnosi się do miejsca używania naszej aplikacji: pubów, restauracji, kawiarni.
Mega istotnym kryterium była oczywiście dostępność domen, loginów na portalach społecznościowych, brak konkurencji o podobnej nazwie itp. W przypadku Everytap prawie wszystko było zupełnie wolne.
Minusem ten nazwy to jednak brak sugerowania przez nią do czego służy appka. Wiemy, że czasami trafiają się klientom pomyłki typu „evertap”, na to już wpływu niestety nie mamy”.
Ale także słowo „tap” w języku angielskim oznacza również stuknąć, dotknąć, co bardzo jasno oddaje sens tej aplikacji – wykorzystywania urządzenia dotykowego (smartphon, tablet) do komunikacji z beaconem. Krótka, prosta, uniwersalna językowo nazwa świetnie sprzedaje produkt.
Adam Pachucki raczej ze skromności zapomniał dodać, że korzysta na współpracy z Estimote. Obecność aplikacji w Gwatemali, Irlandii, Meksyku, Brazylii, w Stanach Zjednoczonych … nie są to już marzenia, to dzieje się naprawdę.
FastTony czyli Szybki Tosiek jest aplikacją, która poprzez Facebook API pozwala tworzyć reklamy w nowych formatach graficznych oraz daje wyjątkowe możliwości docierania do potencjalnych klientów. Od razu wyjaśniam, Szybki Tosiek nie jest ksywką Daniela Kędzierskiego ani Radosława Tomasika, którzy stworzyli FastTony.
Daniel jest urodzonym programistą. „Skomputeryzował się” w czasach gdy królowało Atari. Mając 10 lat nauczył się języka Basic. I tak kodowanie stało się częścią jego życia. Radek jest również programistą. Ich przyjaźń zaczęła się 5 lat temu przy wspólnym projekcie dla międzynarodowej korporacji, a najnowszym i niezwykle zaawansowanym technologicznie dziełem jest Diodak.
Dosyć nietuzinkowe nazwy aplikacji, a pochodzą one z ….. „Historia Szybkiego Tośka (FastTony) wzięła się z tego, że jakiś czas temu zaczęliśmy naszym projektom nadawać robocze nazwy pochodzące od imion postaci z kreskówek. Ale to były projekty zamknięte, nasze wewnętrzne. Gdy nadszedł czas na to aby pokazać światu kolejny, nowy projekt postanowiliśmy zachować dotychczasową konwencję. I tak właśnie powstała nazwa FastTony.es, nazwa postaci występującej w drugiej części …. „Epoki lodowcowej. Odwilż”. Był tam Szybki Tosiek (Fast Tony), pancernik, obrotny, ze smykałką do handlowania.
Nasz najnowszy produkt nosi nazwę Diodak.es. Ciekawy jestem, ile osób kojarzy tę nazwę z jednym z bohaterów kreskówki „Kacze opowieści” właśnie o imieniu Diodak? Otóż, występujący w tej kreskówce, Diodak jest wynalazcą wszystkiego, konstruuje praktycznie wszystko co sobie zażyczą jego klienci.
A domena? Domena nie jest przypadkowo wybrana, ale też wynika niestety z uprzedzeń „globalnego” klienta względem niektórych krajów. No bo tak, czy ktoś kupując naszą aplikację, zostawiłby numer karty kredytowej pod adresem FastTony.ru? Czy amerykański klient będąc naFastTony.it uwierzy w jakość i solidność aplikacji pochodzącej z kraju, gdzie sjesta jest ważnym fragmentem dnia? Przykro to mówić, ale Polska nadal jest uważana za kraj na końcu Europy i domena FastTony.pl raczej nie dawałaby nam dużych szans zbudowania marki międzynarodowej. Jeśli chodzi o FastTony.co.uk otrzymalibyśmy „łatkę” firmy uciekającej od podatków. Za to ciekawa jest Hiszpania, kraj pozytywnych, przyjaznych ludzi. Z natury odpowiedzialni i pracowici, z nimi można robić udane interesy. Oto i cała tajemnica, dlaczego wszystkie nasze produkty mają i będą miały domenę z końcówką .es”.
Siedem lat temu powstała agencja zajmująca się obszarem SEO i PPC. W tamtym czasie była to dziedzina, która przechodziła z fazy raczkowania do dynamicznej fazy rozwoju. Na polskim rynku działało już kilka niezależnych agencji, które wyrobiły sobie markę. Również agencje interaktywne starały się szybko udostępnić własne usługi pozycjonowania w ramach swoich struktur. Był taki młody człowiek, 25-letni, który postanowił założyć własną agencję SEO, samodzielnie, bez wchodzenia we współpracę z agencjami webowymi, i na dodatek miał ambicje aby obsługiwać zagranicznych klientów. Tak powstało właśnie SEOgroup a jego ojcem-założycielem jest Michał Herok. A nazwa? W pełni świadomie wybrana.
SEO jest kluczową kompetencją firmy Michała, bardzo ułatwia rozpoznawalność, buduje wizerunek specjalistów w tym obszarze. Wyraz ’group’ pomimo swojej szablonowości, wykorzystywania ponad miarę, ma w tym przypadku wskazywać na siłę, jedność, ma budować zaufanie.
Michał pofatygował się do mnie swoim białym Nismo, aby opowiedzieć historię powstania swojej firmy. „Wiele agencji interaktywnych budowało swoje subbrandy zajmujące się SEO, lecz pozycjonowanie stawało się tak specjalistyczną wiedzą, że łatwiej było i jest sprzedawać usługi jako niezależny podmiot, niż element struktury agencyjnej.
Moja nazwa, jest owszem generyczna, mimo to ułatwia mi zdobywanie klientów za granicą. Uważam, że jest łatwa do zapamiętania, ma swoją siłę, jest wszędzie rozpoznawalna. Zresztą, o jej sile decyduje fakt, że jest zastrzeżona jako znak towarowy w Urzędzie Harmonizacji i Rynku Wewnętrznego w Alicante”.
Przyznam się, że bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to, że 'seogroup’ nazwa prawie generyczna została objęta ochroną patentową na terytorium Unii Europejskiej. Brawo!
Pozostaje jeszcze wyjaśnić czym jest nazwa opisowa. Nazwa opisowa (inne określenie to nazwa przedstawieniowa) zawiera jeden, kilka wyrazów pospolitych tworząc w ten sposób nazwę marki. Tego typu nazw jest naprawdę dużo. To fakt, że łatwo jest wymyślić nazwę firmy w ten właśnie sposób. Faktem jest również łatwiejsze dotarcie, dzięki niej, do docelowego użytkownika marki, gdyż sama nazwa „mówi” i „sprzedaje” produkt.
Mimo jej względnej prostoty i przekonania, że nazwę opisową można stworzyć i wybrać w pięć minut (o tak, są tacy co tak twierdzą!) koniecznie należy wybrać właściwy kierunek jej tworzenia. Można albo:
(1) oprzeć się na racjonalnym przekazie i odnosić się do cech użytkowych produktu/usługi, unikalnej funkcjonalności, kategorii w której produkt działa, miejsca pochodzenia, czy wręcz docelowego odbiorcy np.: Dropbox, Polski Bus, Gadu-Gadu, GetResponse, KodyRabatowe.pl, iTaxi, CityBike, Brand24, Audioteka, Wpudle.pl, YetiPay albo
(2) stworzyć emocjonalną nazwę, tj. odnosić się do aspiracji, marzeń, ambicji, zazdrości, zainteresowań, rywalizacji np.: PolakPotrafi, Wspieram.to, LubimyCzytać.pl, ShowRoom, UpolujEbooka.pl, czy też
(3) odróżnić się od konkurencji, w szczególności od głównego konkurenta tak aby „brzmieć” i „wyglądać” odmiennie niż on. O ile przykład Coca-Cola vs. Pepsi Cola nie jest właściwym porównaniem, o tyle pojedynki typu Google Drive vs. SkyDrive, Polski Bus vs. Lux Express, infoShare vs. Wolves Summit, GetResponse vs. FreshMail, nazwa.pl vs home.pl, są ciekawymi przykładami sposobów na odróżnianie się od konkurenta.
Wbrew pozorom nie jest łatwo wybrać właściwą strategię nazewniczą. Jest wiele zmiennych, które wpływają na nią. Jednak na pewno, koniecznie, należy spojrzeć na konkurencję i obrać taki kierunek własnej nazwy, który poprowadzi markę na nowe tory.
A na dokładkę polecam wywiad Mikołaja Lecha, rzecznika patentowego, który udziela kilka porad i przestróg na temat stosowania znaków (i nazw) opisowych.
Fotografia: Pixabay / RyanMcGuire
Niedawno, w kwietniu, odbyła się pierwsza edycja Wolves Summit, określanego jako jedno z największych technologicznych wydarzeń w Europie. Konferencja dedykowana startupom, i nie tylko, łączyła ludzi innowacyjnych z przedsiębiorczymi. Zjawili się tam ci, którzy czują się jak wilki (niegroźne rzecz jasna), głodni sukcesu, podążający za swoim instynktem, polujący na usłaną różami przyszłość.
Uczestnicy dostali do wyboru ponad 100 prelekcji. Jak na niecałe 3 dni to duża dawka wiedzy. Można było nią nasycić nawet głodnego niedźwiedzia, zbudzonego z zimowego snu.
Poza prelekcjami i warsztatami odbywały się prezentacje startupów, polskich i zagranicznych. Przybyło ich do Gdyni około 60. Jako, że zawodowo zajmuję się namingiem obserwowałem ich nazwy, i to jaki produkt/usługę oferują, i to jaki mają stosunek do marki swojego startupu, i to co planują osiągnąć a co do tej pory osiągnęli.
Większość z Wolves-owych startupów ma naprawdę dobre, ciekawe, pomysłowy na nazwę firmy. Uznałem, że warto przyjrzeć się im uważniej, pozwolić im powiedzieć na głos coś więcej o sobie pod kątem namingu i brandingu, niż ich własna strona internetowa i profile społecznościowe.
Zatem, oto 8 szczęśliwców, z którymi nawiązałem kontakt:
Może i ta nazwa nie odnosi się wprost do branży, w zamian logo dość obrazowo wskazuje na związki z fotografią (takie jest moje osobiste zdanie). A jeśli rzecz dotyczy fotografii to wyjaśnienie przychodzi już bardzo łatwo, bo shutter to przecież migawka w aparacie fotograficznym.
Mateusz Chłodnicki wpadł na pomysł aplikacji do społecznościowych konkursów fotograficznych w 2011 r.: „Pewnego wieczoru, 15 listopada 2011 roku, przyszedł mi do głowy pomysł na społecznościowe konkursy fotograficzne. Koncepcja miała być globalna, więc nazwę dla niej tworzyłem tylko języku angielskim.
Marka SHUTTOUT jest połączeniem dwóch słów „shutter” migawka w aparacie oraz wyrażenia „shootout” (z ang. penalty shootout) co oznacza rzuty osobiste, czy rzuty karne. W ten sposób powstało SHUTTOUT – nieistniejące słowo, które określać będzie konkursy fotograficzne. Patrząc wstecz, rozważana była jeszcze nazwa SHUTTEM (skojarzenie od shoot’em all). Ale ostatecznie został SHUTTOUT.
W pewnym momencie pojawił się dylemat, gdyż fraza „shut out” oznacza w futbolu amerykańskim, baseballu, czy piłce nożnej tzw. „czysty wynik”, gdzie jedna drużyna miała tak olbrzymią przewagę nad drugą, że nie pozwoliła jej nawet punktu zdobyć. Na szczęście to także pasuje do rywalizacji fotograficznej, więc koniec końców uznaliśmy, że to też pasuje.
Logo to sprawka bestialsko zdolnych grafików (Krzysiek Zięba i Patryk Sobczak z TonikStudio) …. to właściwie pierwszy projekt logo. Bez żadnych poprawek. Od razu „chwycił” i ujął nas za serca, a wkomponowany korpus aparatu w literki OU, który z początku zauważają tylko nieliczni, to mistrzostwo świata!”
Startup Shuttout mocno „rozpycha” się na rynku. Aktywnie promował swój foto konkurs w trakcie Wolves Summit, zyskał 3-cie miejsce w konkursie #GreatHunt (dofinansowanie wirtualnym euro), a obecnie jest w trakcie pozyskiwania funduszy poprzez platformę crowdfoundingową PolakPotrafi (notabene, w 2 dni zdobył 50% docelowej kwoty!)
O enso należy wspomnieć z kilku powodów. Raz, że jest to projekt unikalny na skalę światową – enso dostarcza urządzenia monitorujące stan powietrza w obiektach (mieszkaniach, biurach itp.), a poprzez własną aplikację odczytuje wszystkie wyniki z urządzenia i uczy użytkownika poprzez komunikaty i podpowiedzi co zrobić w danym momencie, żeby powietrze w pomieszczeniu było odpowiednie dla poprawnego funkcjonowania organizmu.
Enso brzmi tajemniczo. Czy jest to nazwa sztucznie stworzona czy akronim? W rzeczywistości kryje się za nią bardzo logiczne wyjaśnienie.
„Tak naprawdę „enso’ jest symbolem buddyzmu zen. Jest to okrąg namalowany jednym pociągnięciem pędzla (w kaligrafii zen). W Japonii uważa się, że artystę można rozpoznać po poprawnym wyrysowaniu znaku. Świadczy to o jego dojrzałości duchowej i równowadze”. Tak oto wyjaśnia Magda Masnyk, Co-founder & CBO at enso. Magda jest autorem nazwy tego startupu. Zaproponowała nazwę ‘enso’, ponieważ nawiązuje ona do harmonii i spokoju, jest miękka i przyjazna człowiekowi. Magda jest również autorem logo i user experience design tego projektu. „Dlaczego symbol koła w logo? Koło jest najbardziej przyjazną dla oka figurą geometryczną, która określa balans i spokój. Szukaliśmy znaku, który niesie za sobą znaczenie i znaleźliśmy właśnie enso. Znak idealnie odzwierciedla efekt działania naszego urządzenia, czyli utrzymywanie optymalnych i zrównoważonych parametrów powietrza dla dobrego funkcjonowania człowieka.”
To jeszcze nie koniec wyjaśnień. Nazwa enso jest też akronimem dla wyrażenia „environment sensing object” czyli obiekt wyczuwający otoczenie. Prawda, że ładnie?
Drugi powód dla którego wspominam o enso to fakt, że podczas Wolves Summit to właśnie enso zostało Wielkim Łowcą z wirtualną kwotą 640 903 EUR zainwestowaną przez 646 osoby.
Trzeci powód: ten startup ma naprawdę spore szanse zawojować świat. Doskonale wpisuje się w trendy internet of things (Internet rzeczy), inteligentnych domów, tryb wellness, dbania o zdrowie, rozwój i harmonię. Jako ciekawostkę podam, że w pierwszej kolejności enso dedykowane jest na najbardziej chłonny w tych aspektach rynek USA.
Jeśli z wyrazem ‘lokum’ automatyczne nasuwa Ci się skojarzenie z biurem nieruchomości lub agencją zajmująca się obsługą nieruchomości to … dobrze myślisz.
Nie wierzyłem, że do pitchowania się podczas Wolves Summit przystąpiło biuro nieruchomości (jako startup?). To dlatego koniecznie chciałem przepytać założycielki Lokum.Pro, Dominikę Zenka-Podlaszewską i Urszulę Konys, w czym rzecz. Ich odpowiedź rozwiała moje obawy: „Lokum.Pro nie jest i nie będzie agencją nieruchomości. To intuicyjna aplikacja do zarządzania najmem mieszkań, lokali, biur, dedykowana osobom i firmom wynajmującym swoje nieruchomości.
Poszukiwania naszej nazwy obracały wokół pojęć związanych z najmem i nieruchomościami. Szukając właściwej furtki w 2014 roku, pole było zawężone. Tysiące agencji nieruchomości i małych agentów na naszym rynku, zablokowało nam większość naturalnych skojarzeń. Postawiliśmy na język polski. Startując w naszym kraju chcieliśmy dotrzeć na rynku do klientów dojrzałych, nie zawsze angielskojęzycznych. Padały różne propozycje np. Lokumam.pl, lub Wynajmnaokraglo.pl. Rozwiązanie okazało się prostsze niż myśleliśmy. Była dla nas wolna domena Lokum.Pro – a to jest właśnie esencja naszej działalności: Twoje lokale, w naszej profesjonalnej aplikacji.”
Nazwa Lokum.Pro kojarzy się z branżą nieruchomości – i dobrze, bo o to chodzi – i jednocześnie ucieka od skojarzeń z biurem nieruchomości posiłkując się zamiennie sloganami: „Twoja aplikacja do zarządzania najmem” lub „Twoje lokale w jednym miejscu, zawsze pod ręką”.
Twórcą BakedGames jest software house Tenkai . O czym więc tu najpierw opowiedzieć? Zacznę od ośmioletniej spółki Tenkai i oddaję głos Przemkowi Bieniek (CEO, co-founder) oraz Krzysztofowi Wolskiemu (CTO).
„Zakładając firmę, w tamtym czasie dość mocno fascynowaliśmy się Japonią (teraz również, ale już nie aż tak bardzo). Stąd pomysł na szukanie nazwy firmy właśnie wśród słów z języka japońskiego. Nazwa miała być oryginalna oraz nietuzinkowa. Po dłuższych poszukiwaniach natknęliśmy się na słowo „tenkai”, które oznacza „rozwijać”, jak i również „przygotowanie się do ataku”. Uznaliśmy, że jest to dobry pomysł na nazwę firmy, która dopiero co wchodziła na rynek IT i musiała znaleźć w nim swoje miejsce.
Natomiast znalezienie nazwy dla studia, które chce tworzyć gry (aby oddzielić go od tworzącej aplikacje Tenkai), nie było dla nas łatwą sprawą. Daliśmy sobie kilka dni na wymyślenie nazwy jednocześnie sprawdzając czy taka nazwa nie jest już zarezerwowana przez inne studio. Często okazywało się, że wymyślone przez nas nazwy są już używane, albo nam się nie podobały.
Postanowiliśmy więc podejść do tematu w nieco inny sposób – zastanowiliśmy się nad tym jakie gry chcemy tworzyć. Dodatkowym wymogiem było, aby pierwsza litera nazwy była jedną z pierwszych liter alfabetu.
Zebraliśmy się jeszcze raz, wszyscy w komplecie. Efektem burzy mózgów była tablica w pełni zapisana słowami, z którymi chcielibyśmy, aby były kojarzone nasze gry. Następnie przy pomocy Google Forms zorganizowaliśmy głosowanie na najlepszą nazwę.
I tak właśnie powstało studio – Baked Games. Nazwa pochodzi od angielskiego czasownika „bake”, czyli piec, wypiekać. Czujemy tą nazwę, czujemy że jesteśmy właśnie takimi „softwarowymi cukiernikami”. Baked Games ma być miejscem, gdzie każdy znajdzie swoją ulubioną grę. W końcu, kto z nas odmówi sobie pięknie zaprojektowanych gier niczym doskonale wypieczone słodkie ciasteczka w piekarni?”
Ten typ opisowej nazwy wprost odsłania główną propozycję wartości tej aplikacji. Postanowiłem przedstawić ten startup, bo wyróżnia się czymś ekstra.
„Większość aplikacji, rozwiązań technologicznych z segmentu kontroli rodzicielskiej, które funkcjonują na rynku, ma mocno techniczne nazwy, a ich komunikacja także opiera się na technicznych aspektach. Nie widać w nich duszy, emocji.” – wyjaśnił mi Marcin Marzec, Co-founder & CEO of SafeKiddo. „Szukając nazwy dla naszej firmy mieliśmy kilka założeń. Po pierwsze, chcieliśmy, żeby nazwa była globalna, więc postawiliśmy na język angielski. Zależało nam także na tym, aby nazwa naszej marki w jasny, klarowny sposób komunikowała to, czym się zajmujemy. Ważne dla nas było również to, aby nazwa wzbudzała pozytywne emocje.
SafeKiddo jest marką, która komunikuje się z rodzicami na poziomie emocji, która wspiera i edukuje rodziców w obszarze ochrony dzieci w sieci. Na drodze poszukiwań nazwy dla naszej marki, wpadliśmy na „Safe Kid”, ale chcieliśmy ją jeszcze zmiękczyć i tak zrodziło się „SafeKiddo”. „Kiddo” w potocznym języku angielskim jest określeniem dla kogoś młodszego, kogoś na kim nam zależy. Pomimo tego, że domena .com była zajęta postanowiłem ją odkupić”.
O nowy produkt Apple! Dziwne, że jeszcze o nim nie słyszałem. Chociaż … gdyby był to nowy produkt lub pomysł lub prototyp Apple’a to z całą pewnością media technologiczne od dawna by o nim pisały. Wszak Apple jest mistrzem w podsycaniu napięcia o swoich nowych pomysłach, które nawet nie ujrzały światła dziennego. Wystarczy jedna wzmianka o czymś nowym ze stajni Apple i już cały świat o tym pisze.
Michał Korba jest pomysłodawcą i założycielem tego lubelskiego startupu: „Z jednej strony jest to aplikacja rozwiązująca problemy związane z wręczaniem i otrzymywaniem prezentów, z drugiej aplikacja dla rynku e-commerce generująca leady sprzedażowe i rozliczana w modelu cost per sale.
Naszą nazwę można tłumaczyć na kilka sposobów. Przedrostek „i” oczywiście budzi skojarzenia z produktami Apple’a i był to absolutnie świadomy manewr!!! Skojarzenia z taką marką (razem z pozostałą dwójką founderów jesteśmy jej ogromnymi fanami) są jak najbardziej mile widziane.
Trzon samej nazwy „wish” to wyraz dla którego trudno jest znaleźć dokładne odzwierciedlenie w języku polskim: „marzenie” jest zbyt górnolotne, „zachcianka” zbyt trywialna i ma pejoratywne skojarzenia. My chcieliśmy stworzyć serwis, dzięki któremu można kolekcjonować rzeczy, które chcielibyśmy mieć. Później przemianowaliśmy to na „rzeczy które chciałbym dostać”.
Konstrukcja „i wish” oznacza coś bardzo osobistego, ale jednocześnie coś bardzo egocentrycznego, to takie „moje marzenie”. W internecie istnieją serwisy ułatwiające organizację zrzutki na prezent, ale osoba obdarowywana zazwyczaj nie jest w centrum uwagi. Są to serwisy typu chodźcie zróbmy zrzutkę dla kogoś. Ale przecież nie mamy pewności, że prezent będzie odpowiadał potrzebom i oczekiwaniom obdarowywanego! W naszym iWisherze informacja o oczekiwaniach wychodzi od samego przyszłego obdarowanego, także mamy 100% pewność, że trafimy w jego oczekiwania.
Dodatkowo, fonetyczne „szer” może budzić skojarzenia z „share”. Nasz serwis w bardzo prosty sposób umożliwia dzielenie się swoimi marzeniami z rodziną i znajomymi. Możemy podzielić się tym na Facebooku, wysłać mailem lub nawet spróbować dzielić się offline drukując short URL lub QR kod np. na zaproszeniu ślubnym.
Z ciekawych historii mogę powiedzieć, że zastanawialiśmy się nad nazwą „iWish.it” ale zrezygnowaliśmy z niej ponieważ, ktoś w Polsce mógłby przetłumaczyć to wprost w formie „ja my gówno”.
Długo ostrzyłem sobie zęby (i również pazury) na to, aby dowiedzieć się coś więcej o VelociCaptorze. I dopiąłem swego. Wyjaśnienie genezy nazwy przygotowane specjalnie na potrzeby mojego bloga (dziękuję i doceniam) przez Co-founderów Krzysztofa Wróbla i Olgę Jakubowską w pełni spełniły moje oczekiwania.
„To pierwsza nazwa naszego start-upu. Wcześniej posługiwaliśmy się po prostu roboczą nazwą naszego prototypu “Bokser” (byliśmy wtedy na etapie rozwijania pomysłu aplikacji dla bokserów). Podczas jednego ze spotkań z naszym mentorem, Ralphem Talmontem, szukaliśmy słów, które oddadzą ideę tego, co chcemy zrobić, czyli śledzenia ruchów sportowców na poziomie poszczególnych kończyn w celu doskonalenia techniki. Innymi słowy, mobilne “motion capture”.
Od samego początku myśleliśmy o nazwie, która będzie rozpoznawalna i zrozumiała globalnie. Przeprowadziliśmy burzę mózgów, która zaowocowała wyborem dwóch słów, które uznaliśmy za najtrafniejsze: „velocity” (ang. prędkość) i „capture” (ang. chwytać). Zestawienie tych słów dało nam trochę przekorne połączenie “VelociCaptor”, które w sposób nieunikniony kojarzy się z „velociraptorem”, dinozaurem znanym ze swojej szybkości i zwinności.
Uznaliśmy, że świetnie oddaje to ducha naszego start-upu, mieszcząc w sobie warstwę znaczeniową dwóch słów wskazujących na dynamiczność, podkreśloną dodatkowo przymiotami zwierzęcia z nią kojarzonego. Ponadto spodobał nam się pazur, który ta nazwa wprowadza do postrzegania naszego produktu.
Zmieniliśmy pierwszą grupę docelową i obecnie jesteśmy na etapie rozwijania platformy dla wspinaczy “VelociCaptor Climb”, jednak cały czas myślimy o zastosowaniu naszych rozwiązań w wielu innych dziedzinach sportu, a VelociCaptor to nazwa, która identyfikuje całą markę.
Dodatkowo, projektując logo, stworzyliśmy wytyczne, które miały pomóc w graficznym ujęciu tych wszystkich aspektów naszej nazwy. Dlatego widoczny w nim velociraptor jest w ruchu, składa się z wielu trójkątów, które nawiązują do precyzji, ale i podkreślają wielość elementów, do których jest w stanie dotrzeć technologia.”
I przyznaję, że to działa, bo wizualnie i werbalnie welociraptorowy Velocicaptor działa na wyobraźnię i w pamięci odbiorcy zostaje na dłużej.
Elimi jak eliminate. Prawda, że w pierwszej chwili nasuwa się taka myśl? To co oczywiste, w tym wypadku jest … prawdziwe. Potwierdza to Adam Łabędzki, CEO Elimi:
„Nasz projekt powstał podczas londyńskiej edycji Startup Weekend. Jak wszyscy, musieliśmy zmierzyć z wyzwaniem stworzenia odpowiedniej nazwy. Nie ukrywam, że było to niezłe wyzwanie. Nasz zespół na SW liczył ponad 10 osób i nikomu nie udawało się usatysfakcjonować większości swoją propozycją nazwy. W pewnym momencie jeden z nas zerwał się i krzyknął ‘ElimiDate!’. Nazwa szybko przypadła wszystkim do gustu. Była „oczywistością” w obliczu naszych gier eliminacyjnych mających prowadzić do randki. Jednakże z biegiem czasu uznaliśmy, że człon ‘date’ trochę razi w oczy. Dating to rzecz, o której mało kto mówi, ale „robią to wszyscy”. Z tego powodu w komunikacji apki nie chcieliśmy bezpośrednio krzyczeć „randki”. Dodatkowo okazało się, że w Wielkiej Brytanii kilka lat wcześniej emitowano program o takim samym tytule. Uznaliśmy, że pozostanie przy nazwie ElimiDate to zbędne ryzyko.
Wróciliśmy do rozmów o nazwie. Wszystkim podobał się brzmieniowo i znaczeniowo człon „elimi”. Dodatkowo powtarzał się niektórych nowych propozycjach. Podczas naszych podróży przekonaliśmy się również, że jest on wymawiany tak samo w wielu kręgach kulturowych. Stąd koniec końców po prostu skróciliśmy nazwę do samego „Elimi”.
Mam nadzieję, że pozostali co-founderzy startupów wystawiający się podczas Wolves Summit, nie mają mi za złe za to, że niewspomniałem o nich w niniejszym wpisie. Jeśli chcecie o nazwie swojej firmy opowiedzieć ciekawą historię, zapraszam do kontaktu kontakt@syllabuzz.pl. Bardzo chętnie uzupełnię ten post o Waszą markę.
Fotografia: Unsplash.com / Thomas Lefebvre
Tym razem oddaję głos twórcom, założycielom, CEO polskich startupów. Postanowiłem nawiązać kontakt z twórcami znanych startupów aby zechcieli podzielić się wiedzą, w jaki sposób stworzyli nazwę swojego przedsięwzięcia, czy się kierowali, co ich inspirowało, co chcieli taką nazwą przekazać.
Odzew na moją prośbę zaskoczył mnie pozytywnie. Jedni pisali szczegółowo o procesie tworzenia nazwy, inni, trochę byli zaskoczeni, że ktoś pyta się o takie sprawy, jak nazwa ich marki. Wszystkim bardzo dziękuję, gdyż dzięki Wam powstał niniejszy wpis, pełen szczerych, osobistych wypowiedzi.
Nie będę dalej się rozpisywał. Oddaję głos twórcom, założycielom, przedstawicielom startupów. Co nie oznacza że w ogóle zamilknę. Gdzieniegdzie (a dlaczego gdzieniegdzie pisze się razem?) dodam swój komentarz.
I jeszcze jedno, zebrane historie nazw startupów odnoszą się do kategorii nazw skojarzeniowych (polecam artykuł Nazwa dla startupu. Jak ją wybrać?) Wpis o startupach z nazwami opisowymi ukaże się niebawem.
A zatem, poniżej pierwsza część historii o tym jak powstały nazwy polskich startupów.
Z czym kojarzy się nazwa Nozbe, firmująca narzędzie do zarządzania projektami? Z niczym prawda? CEO & Founder Michał Śliwiński tak wyjaśnia jej powstanie: „To była gra słów. Zaczęło się od To Be Organized, potem powstało To Be Naturally Organized. Gdy zaczęliśmy je skracać wyszło nam BE OZ, Be Noz, przestawiliśmy je na odwrót i wyszło NOZBE. Nazwa krótka (5 znaków), zawierająca w środku literę Z, a domena .com była wolna. I dlatego ją wybraliśmy. Na dodatek Nozbe jest uniwersalnym znakiem towarowym, bo nazwa nic nie oznacza, nie narusza praw osób trzecich, nie ma negatywnych skojarzeń.”
W taki oto sposób z formy opisowej powstała krótka abstrakcyjna nazwa marki, bardzo dobrze radzącej sobie w kategorii aplikacji do zarządzania czasem.
Podobny przypadek stanowi marka Airbnb. Środowisko startupowców, inwestorów, i również osób podróżujących po świecie zna ten system couchsurfingu. Początkowo serwis nazywał się Airbed & Breakfest, przekazując w swej nazwie istotę usługi, która dosłownie polegała na wynajmie pokoju/łóżka wraz ze śniadaniem. Gdy serwis (po dofinansowaniu) rozwinął się, skrócił opisową nazwę do obecnej postaci Airbnb (nie znając historii marki również można powiedzieć, że jest to nazwa abstrakcyjna).
Zanim uzyskałem odpowiedź z zespołu Community w Estimote stawiałem na to, że wynika ona z połączenia wyrazów estimate oraz remote. Bo jak inaczej można rozumieć ideę lokowania przenośnych nadajników wykorzystujących technologię bluetooth, mikrolokalizacji, zdalnego łączenia się z urządzeniami przenośnymi?
Wojciech Borowicz z zespołu Community tak wyjaśnił sens nazwy Estimote: „Estimote to połączenie dwóch słów: ‘estimate’ czyli szacować/mierzyć/obliczać i ‘mote’ czyli pyłek. Wierzymy, że w przyszłości beacony będą wszechobecne, stąd porównanie z pyłkami. Pozwalają także na dokładną lokalizację użytkownika na bazie pomiarów odległości: estimates”.
W sumie, niewiele pomyliłem się w odczytaniu przesłania nazwy tego krakowskiego startupu.
Idea powstania marki i nazwy Ideone ma wręcz metodologiczne uzasadnienie. Najrozsądniej będzie jeśli w pełni zacytuję słowa Michała Koperkiewicza, CTO, który tak oto szczegółowo opisuje:
„Kilka lat temu postanowiliśmy, że na bazie technologii naszej platformy www.spoj.com można zbudować środowisko programistyczne w przeglądarce. Ot tak aby programiści mogli sobie programować w jednym z kilkudziesięciu języków, uczyć się, testować fragmenty kodów etc. Naturalnym wyborem było skierowanie się w kierunku skrótu „IDE” tj. Integrated Development Environment (Zintegrowane Środowisko Programistyczne). Trudno mówić, aby Ideone faktycznie było klasycznym IDE, ale taki plan mieliśmy na początku, a ponieważ na rynku nie było wtedy podobnych rozwiązań dodaliśmy element mówiący o tym, że jest ono pierwsze „one”.
Pozytywnym elementem tej nazwy było nawiązanie do znaczenia słów „pomysł”, „idea”. W historii maili widzę takie wyjaśnienie „deone is an Italian word for great ideas – because ideone.com is a place where your greatest ideas can spring to life … try it out”. Początkowa komunikacja Ideone opierał się właśnie na sloganie „Your great ideas will be born here”.
Istotnym argumentem było również to, że wymowa nazwy jest bardzo przyjemna, miękka i raczej bez większych wątpliwości będzie funkcjonowała na rynkach zagranicznych”.
Jeśli ktoś uważa, że sklep CupSell zajmuje się sprzedażą kubków będzie w dużym błędzie. CupSell należy interpretować w jego fonetycznym znaczeniu tj. angielskie ‘cupsell’ przełożyć na nasz ojczysty język do słowa ‘kapsel’. Jednak i w tym wypadku, również, nie ma sensu doszukiwać się powiązań między kapslami a profilem tej platformy e-commerce. Odpowiedź Marcina Majznera, twórcy i właściciela CupSell zdumiała mnie na tyle, że przytoczę ją w całości:
„Nazwa CupSell jest wymyślona dość przekornie. Mój pierwszy sklep z koszulkami miał domenę KoszulkowySwiat.pl. Uważałem to za najlepszą domenę na świecie według wszelkich marketingowych prawideł … i jakież było moje zdziwienie, gdy (jeszcze na studiach) zobaczyłem studenta w mojej koszulce. Podszedłem z uśmiechem i powiedziałem „Cześć, fajna koszulka, gdzie kupiłeś?” Jego odpowiedź: „… a wiesz tutaj w akademikach taki koleś robi koszulki i ma sklep internetowy pod adresem SwiatKoszulek.com.pl …”. Byłem w szoku, koleś przekręcił kolejność wyrazów i pomylił końcówkę.”
Panie Marcinie, nie dziwię się, że student pomylił nazwę. Wybrał Pan dla swojego sklepu nazwę pospolitą, bardzo łatwą do skopiowania i przeinaczenia, taką którą dosłownie można zobaczyć na szyldach bazarowych. Student zachował się książkowo … przekręcił nazwę, bo miał do tego prawo;).
„Bogatszy o doświadczenia, przy wymyślaniu nazwy dla mojego portalu postanowiłem zrobić taką domenę, żeby była maksymalnie daleka od produktu, który sprzedaje. Wybrałem domenę znikąd, co więcej w logo umieściłem łódź podwodną, żeby wprawiała w zakłopotanie. Taka nazwa z takim logo sprawia, że człowiek chce się zastanowić WTF?!”
A czy nazwa CupSell pomaga Pana platformie w komunikacji z klientami? „W moim przypadku obronił się produkt, a domena? Uważam, że nie przeszkadza mu w tym. A jeśli ktoś chciałby wybrać taką samą drogę jak ja, niech przede wszystkim zadba o to aby oferować świetny produkt i obsługę klienta”.
Kto słyszał o metodzie Kanban? Czy czuć w tym słowie japońskie korzenie? Marka Kanban jest nazwą metodologii zarządzania pracą, lecz twórcą tej metodologii nie są pomysłodawcy Kanban Tool. Cytując słowa Anny Majowskiej, Business Development Manager w Shore Labs (firmie dostarczającej KanbanTool) „Słowo Kanban wywodzi się z języka japońskiego, w którym Kanban znaczy „karta sygnalizująca”, „znak wizualizujący”. Metoda Kanban (w telegraficznym skrócie) polega na wizualizacji wszystkich zadań na tablicy podzielonej na minimum 3 kolumny: „Do zrobienia – W trakcie – Zrobione”, a następnie na ograniczeniu ilości zadań, nad którymi można pracować w jednym momencie.
Serwis nazywa się KanbanTool, ponieważ jest narzędziem do Kanban’a. Forma angielskojęzyczna nazwy odpowiada na różnice w zapotrzebowaniu na takie aplikacje (99,9% naszych klientów stanowią zagraniczni użytkownicy).
W czasie, gdy Kanban Tool powstawał, była to najbardziej optymalna nazwa dla tego, co serwis dostarczał. Prosto i do sedna: „A tool for Kanban: KanbanTool”. W tamtym czasie na tym polu prawie nie było konkurencji, więc tak dosłowne ujęcie nazwy dla aplikacji było i wygodą i koniecznością”.
Pixers.pl nie jest pierwszym sklepem internetowym Macieja Białka. Założyciel PIXERS „zjadł zęby” na ponad dwudziestu własnych projektach internetowych. Zdobyte w ten sposób doświadczenia wykorzystał do uruchomienia sklepu z dekoracjami ściennymi, który z sukcesem działa w jedenastu krajach i zatrudnia ponad 60 osób. Czy nazwa mu w tym pomaga?
Byłem mocno przekonany, że PIXERS odnosi się do idei przenoszenia bitmapowych (pixel na pixelu) obrazów, fotografii, ilustracji w realny drukowany świat. Sądziłem, że Maciej Białek właśnie tym kierował się wybierają taką nazwę. Swoistą niespodziankę sprawiła odpowiedź od Pauliny Wardęgi, VP of Business Development w PIXERS, która wyjaśniła mi, że „za powstaniem nazwy nie kryje się żadna wyjątkowa historia. Maciej Białek, CEO PIXERS, po prostu na nią wpadł, szukając nazwy krótkiej i łatwej do wypowiedzenia w każdym języku.”
Sotrender jest firmą badawczą specjalizującą się w badaniach i analizach mediów społecznościowych. W jaki sposób powstała nazwa Sotrender wyjaśnił dr Jan Zając, prezes i współtwórca firmy: „Sotrender rozpoczął działalność pod inną nazwą – Fanpage Trender, ponieważ na początku analizowaliśmy działania prowadzone przez marki tylko na Facebooku. Gdy podjęliśmy decyzję o analityce kolejnych mediów społecznościowych należało zmodyfikować szyld, pod którym działaliśmy.
Zdecydowaliśmy się na Sotrender, w którym „so” to pierwsza sylaba angielskiego słowa „social” – społecznościowy, natomiast „trender” – ponieważ pomagamy markom optymalizować ich działania, aby cały czas nadążały za aktualnymi trendami na rynku społeczności. Zależało nam na tym, żeby nazwa była unikalnym słowem kojarzonym wyłącznie z naszą marką. Zrobiliśmy burzę mózgów wśród pracowników i wymyśliliśmy ją wspólnie.”
Ze swojej strony dodałbym, że bliższa byłaby interpretacja tej nazwy jako formy będącej połączeniem dwóch słów so oraz trender. Czyli zamiast przymiotnika social, spójnik so; co daje nam zwrot so trender. Taka interpretacja zwiększa siłę przekazu za pomocą tej nazwy – „so trender” rozumiemy wprost: sprawiamy, że nasi klienci nadążają za aktualnymi trendami społecznościowymi.
Co ma wspólnego takie obce, nieznane słowo z aplikacją raportującą sprzedaż na Allegro? Manubia brzmi jak bajkowa kraina, jednak jej znaczenie ma odmienne i dość konkretne przesłanie. Twórca aplikacji Marek Małachowski, CEO w Grupie Manubia, szczerze wyznał, że nazwę wymyślał wspólnie ze swoim zespołem w momencie, gdy serwis był już praktycznie gotowy: „O pomoc poprosiłem brata, który jest w takich rzeczach po prostu dobry. Opisał on nasz serwis pewnymi słowami kluczowymi, jak sprzedaż, pieniądze, podglądanie. I następnie dość mozolnie przeglądał wszelkie dostępne słowniki czy mitologie, w których można znaleźć nawiązanie do tych tematów.
Powstała lista kilku propozycji, przy czym słowo”‘manubia” było dla nas oczywiście najciekawsze. Z jednej strony mamy rodzinny sentyment do litery M, z drugiej tłumaczenie tej nazwy z łaciny na język polski to korzyści, nagrody rozumiane jako zdobycz wojenna, pieniądze ze sprzedaży łupów. Wpasowywało się to świetnie w ówczesny sposób działania serwisu, który umożliwiał sprzedawcom Allegro sprawdzanie co sprzedaje konkurencja, za ile i ile na tym zarabia. Dzięki temu dość łatwo nasi użytkownicy mogli zdobywać większy udział w rynku.
Sporym atutem była też bardzo mała popularność tego słowa. Dzięki temu bardzo szybko je poniekąd zawłaszczyliśmy jako naszą markę. Dzisiaj w Google nawet ciężko znaleźć faktycznie tłumaczenie tego słowa – z reguły pojawiają się informacje o naszej firmie.”
Pierwsze wrażenie? Wizualnie: serwis ten pozycjonuje się jakością „qua…” lub coś kwantyfikuje „quant…”. Natomiast werbalnie: „kantor”. Który odbiór jest prawidłowy? Werbalny!
Wojciech Grzelak, CEO startupu Quantor.pl bardzo sensownie wyjaśnił mi genezę swojej nazwy. „Od początku wizją serwisu było tchnięcie świeżości i nowoczesności w dość hermetyczny i przestarzały rynek kantorów stacjonarnych. To właśnie zderzenie dwóch światów („przyszłości” – internetu oraz „przeszłości” – rynku, który ma swoje źródła w transformacji ustrojowej) zainspirowało nas do ujęcia tego w nazwie startupu. Stąd, nazwę podzielić można na dwie analogiczne części:
(1) Qua.. (czyt. kła) – nawiązujące do języka Internetu – angielskiego, a konkretniej zwrotów takich jak ilość (quantity), która mówi o mnogości informacji w serwisie oraz jakość (quality), która (jako wysoka) miała być charakterystyczną cechą platformy w odniesieniu zarówno do aktualności danych jak i interfejsu,
(2) …ntor – z kolei druga część nazwy to odniesienie do realiów, odwołanie do powszechnie kojarzonego słowa kantor. Te stacjonarne placówki, które znamy z dnia codziennego jako okienka w hipermarketach lub budki, będące miejscem wymiany walut, mają wskazywać branżę jakiej dotyczy serwis.
Nie przez przypadek za właściwy uznaliśmy akurat ten zwrot, gdyż w zestawieniu w całość, Quantor (czyt. kłantor) brzmi podobnie do słowa kantor.”
Jestem bardzo ciekawy, czy tradycyjne kantory zostaną zastąpione przez internetowe quantory? I czy nie jesteśmy przypadkiem świadkami budowania kategorii kantorów internetowych właśnie przez ten serwis, gdyż nazwa jak ulał pretenduje do stania się marką kategorii.
„Zauważyliśmy, że nasza marka bez problemów jest wymawiana i rozprzestrzeniana przez młodzież, studentów i osoby poniżej 40 roku życia. Wynika to najprawdopodobniej z bardziej intuicyjnego traktowania nazw, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić dzięki lekcjom angielskiego, Internetowi, czy grom komputerowym. Starsze pokolenia mają często problem z poprawnym przeliterowaniem nazwy np. w treści wiadomości często gubią literkę „u”, pisząc Qantor, co wydaje się być i tak dość uzasadnione w czytaniu fonetycznym.
Co więcej spotkaliśmy się z bardzo ciekawym zjawiskiem językowym. Zarówno w języku mówionym jak i podczas analizowania słów kluczowych, które naprowadzają internautów na nasz serwis dochodzi do co raz częstszego używania zwrotu „quantory” zamiast „kantory”. O ile domyślamy się, że jest to zwykła pomyłka, to jednak może świadczyć o tym, że udało się nam przeniknąć do języka i pamięci osób dzięki sprytnemu zabiegowi słowotwórczemu.”
Betegy jest startupem dostarczającym prognozy piłkarskie przydatne w zakładach bukmacherskich. Brzmienie nazwy firmy, BETEGY, z twardym „b” i „g” zawiera w sobie siłę i męski charakter. Przypuszczałem, że stanowi ona połączenia jakiegoś słowa ze słowem strategy. Nie pomyliłem się. Alex Kornilov, CEO & Founder tego startupu tak wyjaśnił mi powstanie nazwy:
„Betegy była drugą nazwą wymyśloną przez nas. Pierwsza – Betviser – wywodziła się z połączenia ‘bet” + ‘adviser’. Niestety w UK był zastrzeżony znak towarowy Bet Wiser. Nie chcieliśmy ryzykować sporu sądowego i po konsultacjach z prawnikami zdecydowaliśmy się poszukać innej nazwy. Przeprowadziliśmy burze mózgów i po kilku tygodniach wpadliśmy właśnie na Betegy, stanowiącej połączenie ‘bet + strategy’. Dodatkowo, domena “.com”, także url Facebooka i Twittera były wolne”.
Krótka analiza ukazuje kilka silnych punktów nazwy. Betegy jako narzędzie mające pomóc w stworzeniu skutecznej strategii betting-owej, swoją nazwą mocno pozycjonuje produkt na rynku betting-owym i tłumaczy jego wartość dla klienta. Nazwa ujawnia również filozofię firmy, która zakłada że składową sukcesu w zakładach bukmacherskich jest właśnie odpowiednia strategia.
Rankingów polskich startupów jest pod dostatkiem. I jak okiem sięgnąć, większość naszych rodzimych startupów posiada anglojęzyczną nazwę. Ich założyciele samodzielnie wymyślają nazwę swojego „dziecka”. Z reguły planują by działać na rynkach zagranicznych, i pod tym kątem tworzą ciekawe, wieloznaczne wyrażenia i … dobrze na tym wychodzą.
PS. Zapraszam twórców pozostałych startupów do podzielenia się własnymi historiami o tym jak tworzyli nazwy swoich przedsięwzięć.
Fotografia: magdeleine.co
Wypuszczając markę startupu na rynek wyobraź sobie, że rynek na który wchodzisz jest jak tętniąca życiem łąka, a twój startup jest jak małe kiełkujące nasiono. Aby móc pokonać najniższe partie i złapać promienie słoneczne potrzebuje ono solidnego wsparcia. Tym wsparciem może być dobry / doskonały / najlepszy produkt, albo udany branding: nazwa, wizualizacja, opakowanie, albo skuteczna komunikacja: reklama, buzz marketing, lojalni fani, albo doskonały client service albo … wszystko naraz. Dobrze radzą sobie startupy z odpowiednio dobranym modelem biznesowym, udanym brandingiem, ciekawym produktem i pomysłem na komunikację z otoczeniem. Znaczniej gorzej radzą sobie te startupy, u których coś jest słabym punktem. To dlatego nazwa dla startupu jest tematem, o którym tutaj piszę.
Jeśli będzie słaba wówczas marka będzie zachowywała się jak topielec z kamieniem u nogi. Ile razy się wychyli tyle razy będzie opadała. Jak więc w rzeczywistości brzmią lub wyglądają, (bo wygląd nazwy i jej fonetyka wiele znaczą) nazwy startupów?
Żeby nie być gołosłownym przedstawiam analizę nazw najważniejszych i moim zdaniem najciekawszych marek startupów: firm, organizacji, produktów lub wydarzeń. Poniżej jest lista ponad stu nazw polskich startupów, pogrupowana w pięciu grupach. A dlaczego pięć grup? O tym jest mowa we wpisie „Jaki rodzaj nazwy mam wybrać?”
Lista polskich startupów do badania została zaczerpnięta ze Startup Ranking, znajdującego się pod adresem http://www.startupranking.com/top/poland.
Nozbe, Base, Mirillis, Rublon, Redro, Erudion, Manubia, eVolpe.
Antyweb, UXPin, Estimote, Base, Positionly, CupSell.pl, Kanban Tool, Shoplo, Travelist, Pixers, Kanbanery, SocialDoe, SEOkitten, Betegy, Sotrender, Listonic, Sugester, Vocabla, Siteor, ShellyCloud, Survicate, Quantor, Artifex Mundi, NapoleonCat, YetiPay, VirtKick, Catvertiser.com, Wisdio, Foxy Tasks, Fanpoint, Comperio, Everytap, Apphance.
BookLikes, SportoweFakty.pl, PolakPotrafi.pl, AdTaily, Dogry.pl, ShowRoom, KodyRabatowe.pl, iSing, Furgonetka.pl, Gametrade, Fakturownia, BoxOfAds, Dzieci są ważne, Alestats, Brand24, UsabilityTools, UpolujEbooka.pl, ClickTrans.pl, Max3D.pl, Kurierem.pl, WpSeo, Wspieram.to, PayLane, Notatek, Seoway, Chatwee, InvoiceOcean, Tookapic, SALESmanago, WPDASH, LekkiKoszyk, Fokus, Super Monitoring, Sellbox, LiveSpace CRM, miniCRM, Checkreq, PlaceKnow, MySurveyLab, Click Apps, StudentsWatch, Cloud Your Car, iTaxi, Testuj.pl, Skarpetkowo, EveryDay, CV Expert LLC, 52Challenges, TweetingMachine, Meeting Application, Issue Stand, Filmaster, Gdzie-kupie.pl, Stoliczku, RealDeal, Wpudle.
I w ten oto sposób powstała ciekawa lista marek startupowych, bardziej i mniej znanych. Nie powinien nikogo dziwić fakt dominacji nazw opisowych.
Tego typu nazwę najłatwiej jest stworzyć, taka nazwa dosłownie opisuje co dana marka dostarcza, z taką nazwą (czytelną dla grupy docelowej) łatwiej jest wejść na rynek licząc na efekt skojarzenia i zapamiętania.
Lecz trzeba jednak pamiętać, że nazwa opisowa nie posiada w sobie znamion oryginalności; po prostu łatwo można trafić na jej alternatywne konkurencyjne wariacje. Na przykład marki „fakturopodobne”: Fakturownia, iFaktura, iFaktury24 itp. w nazwie niczym nie różnią się między sobą; co więc szczególnego każda z tych marek oferuje? Czy ktoś dowie się po nazwie?
Drugą, liczną grupę stanowią nazwy skojarzeniowe. Nazwy skojarzeniowe zmniejszają ryzyko powielenia przez konkurencję, dając większy potencjał „opowiedzenia” czym marka zajmuje się.
Aby ją stworzyć trzeba połączyć wizję marki z ofertą, produktem, obietnicą, zmiksować ze sobą i wybrać akcent na który należy postawić. Inspiracji na nazwę skojarzeniową należy szukać w jej obszarze działania i poza nim. Wystarczy tylko poruszyć głową i znaleźć ten właściwy pomysł na …
Kategoria nazw abstrakcyjnych należy do odważnych inwestorów. Tych nazw jest mało, ba bardzo mało. Nasuwa się pytanie, czy startupom brakuje odwagi na oryginalną nazwę? Nie, odwagi im nie brakuje. Z reguły brakuje im odpowiedniego budżetu na skuteczną promocję marki i na przetrwanie fazy rozruchu przedsięwzięcia. I często mimo szczerych chęci na wyróżnienie się nazwą abstrakcyjną zostaje ostatecznie wybrana albo nazwa skojarzeniowa albo opisowa.
A jeśli już wiadomo jakie motywy wpływają na wybór nazwy dla startupu to tym bardziej nie powinien zaskakiwać brak nazw od nazwiska, skrótowców czy nazw generycznych.
Kto da swoje nazwisko marce produktu lub usługi, jeśli jej przyszłość jest wielką niewiadomą? Kto będzie skracał nazwę opisową nowej, nieznanej marki, jeśli to właśnie dzięki nazwie opisowej zwiększa się skuteczność dotarcia do docelowego odbiorcy? O nazwach rodzajowych (generycznych) nie będę wspominał – aby zbudować nową kategorię rynkową trzeba przejść wieloletni proces i posiadać nowatorski pomysł na to, aby nazwa marki stała się potocznym wyrazem.
Z drugiej strony, chcąc się wyróżnić na rynku należy wykorzystać to czego nie używa konkurencja, chociażby nazwę. Przed chwilą właśnie podałem te kierunki nazewnicze, które są w mniejszości. Kto tę wiedzę wykorzysta dla siebie? Do odważnych świat należy ….