Niedawno, w kwietniu, odbyła się pierwsza edycja Wolves Summit, określanego jako jedno z największych technologicznych wydarzeń w Europie. Konferencja dedykowana startupom, i nie tylko, łączyła ludzi innowacyjnych z przedsiębiorczymi. Zjawili się tam ci, którzy czują się jak wilki (niegroźne rzecz jasna), głodni sukcesu, podążający za swoim instynktem, polujący na usłaną różami przyszłość.
Uczestnicy dostali do wyboru ponad 100 prelekcji. Jak na niecałe 3 dni to duża dawka wiedzy. Można było nią nasycić nawet głodnego niedźwiedzia, zbudzonego z zimowego snu.
Poza prelekcjami i warsztatami odbywały się prezentacje startupów, polskich i zagranicznych. Przybyło ich do Gdyni około 60. Jako, że zawodowo zajmuję się namingiem obserwowałem ich nazwy, i to jaki produkt/usługę oferują, i to jaki mają stosunek do marki swojego startupu, i to co planują osiągnąć a co do tej pory osiągnęli.
Większość z Wolves-owych startupów ma naprawdę dobre, ciekawe, pomysłowy na nazwę firmy. Uznałem, że warto przyjrzeć się im uważniej, pozwolić im powiedzieć na głos coś więcej o sobie pod kątem namingu i brandingu, niż ich własna strona internetowa i profile społecznościowe.
Zatem, oto 8 szczęśliwców, z którymi nawiązałem kontakt:
Może i ta nazwa nie odnosi się wprost do branży, w zamian logo dość obrazowo wskazuje na związki z fotografią (takie jest moje osobiste zdanie). A jeśli rzecz dotyczy fotografii to wyjaśnienie przychodzi już bardzo łatwo, bo shutter to przecież migawka w aparacie fotograficznym.
Mateusz Chłodnicki wpadł na pomysł aplikacji do społecznościowych konkursów fotograficznych w 2011 r.: „Pewnego wieczoru, 15 listopada 2011 roku, przyszedł mi do głowy pomysł na społecznościowe konkursy fotograficzne. Koncepcja miała być globalna, więc nazwę dla niej tworzyłem tylko języku angielskim.
Marka SHUTTOUT jest połączeniem dwóch słów „shutter” migawka w aparacie oraz wyrażenia „shootout” (z ang. penalty shootout) co oznacza rzuty osobiste, czy rzuty karne. W ten sposób powstało SHUTTOUT – nieistniejące słowo, które określać będzie konkursy fotograficzne. Patrząc wstecz, rozważana była jeszcze nazwa SHUTTEM (skojarzenie od shoot’em all). Ale ostatecznie został SHUTTOUT.
W pewnym momencie pojawił się dylemat, gdyż fraza „shut out” oznacza w futbolu amerykańskim, baseballu, czy piłce nożnej tzw. „czysty wynik”, gdzie jedna drużyna miała tak olbrzymią przewagę nad drugą, że nie pozwoliła jej nawet punktu zdobyć. Na szczęście to także pasuje do rywalizacji fotograficznej, więc koniec końców uznaliśmy, że to też pasuje.
Logo to sprawka bestialsko zdolnych grafików (Krzysiek Zięba i Patryk Sobczak z TonikStudio) …. to właściwie pierwszy projekt logo. Bez żadnych poprawek. Od razu „chwycił” i ujął nas za serca, a wkomponowany korpus aparatu w literki OU, który z początku zauważają tylko nieliczni, to mistrzostwo świata!”
Startup Shuttout mocno „rozpycha” się na rynku. Aktywnie promował swój foto konkurs w trakcie Wolves Summit, zyskał 3-cie miejsce w konkursie #GreatHunt (dofinansowanie wirtualnym euro), a obecnie jest w trakcie pozyskiwania funduszy poprzez platformę crowdfoundingową PolakPotrafi (notabene, w 2 dni zdobył 50% docelowej kwoty!)
O enso należy wspomnieć z kilku powodów. Raz, że jest to projekt unikalny na skalę światową – enso dostarcza urządzenia monitorujące stan powietrza w obiektach (mieszkaniach, biurach itp.), a poprzez własną aplikację odczytuje wszystkie wyniki z urządzenia i uczy użytkownika poprzez komunikaty i podpowiedzi co zrobić w danym momencie, żeby powietrze w pomieszczeniu było odpowiednie dla poprawnego funkcjonowania organizmu.
Enso brzmi tajemniczo. Czy jest to nazwa sztucznie stworzona czy akronim? W rzeczywistości kryje się za nią bardzo logiczne wyjaśnienie.
„Tak naprawdę „enso’ jest symbolem buddyzmu zen. Jest to okrąg namalowany jednym pociągnięciem pędzla (w kaligrafii zen). W Japonii uważa się, że artystę można rozpoznać po poprawnym wyrysowaniu znaku. Świadczy to o jego dojrzałości duchowej i równowadze”. Tak oto wyjaśnia Magda Masnyk, Co-founder & CBO at enso. Magda jest autorem nazwy tego startupu. Zaproponowała nazwę ‘enso’, ponieważ nawiązuje ona do harmonii i spokoju, jest miękka i przyjazna człowiekowi. Magda jest również autorem logo i user experience design tego projektu. „Dlaczego symbol koła w logo? Koło jest najbardziej przyjazną dla oka figurą geometryczną, która określa balans i spokój. Szukaliśmy znaku, który niesie za sobą znaczenie i znaleźliśmy właśnie enso. Znak idealnie odzwierciedla efekt działania naszego urządzenia, czyli utrzymywanie optymalnych i zrównoważonych parametrów powietrza dla dobrego funkcjonowania człowieka.”
To jeszcze nie koniec wyjaśnień. Nazwa enso jest też akronimem dla wyrażenia „environment sensing object” czyli obiekt wyczuwający otoczenie. Prawda, że ładnie?
Drugi powód dla którego wspominam o enso to fakt, że podczas Wolves Summit to właśnie enso zostało Wielkim Łowcą z wirtualną kwotą 640 903 EUR zainwestowaną przez 646 osoby.
Trzeci powód: ten startup ma naprawdę spore szanse zawojować świat. Doskonale wpisuje się w trendy internet of things (Internet rzeczy), inteligentnych domów, tryb wellness, dbania o zdrowie, rozwój i harmonię. Jako ciekawostkę podam, że w pierwszej kolejności enso dedykowane jest na najbardziej chłonny w tych aspektach rynek USA.
Jeśli z wyrazem ‘lokum’ automatyczne nasuwa Ci się skojarzenie z biurem nieruchomości lub agencją zajmująca się obsługą nieruchomości to … dobrze myślisz.
Nie wierzyłem, że do pitchowania się podczas Wolves Summit przystąpiło biuro nieruchomości (jako startup?). To dlatego koniecznie chciałem przepytać założycielki Lokum.Pro, Dominikę Zenka-Podlaszewską i Urszulę Konys, w czym rzecz. Ich odpowiedź rozwiała moje obawy: „Lokum.Pro nie jest i nie będzie agencją nieruchomości. To intuicyjna aplikacja do zarządzania najmem mieszkań, lokali, biur, dedykowana osobom i firmom wynajmującym swoje nieruchomości.
Poszukiwania naszej nazwy obracały wokół pojęć związanych z najmem i nieruchomościami. Szukając właściwej furtki w 2014 roku, pole było zawężone. Tysiące agencji nieruchomości i małych agentów na naszym rynku, zablokowało nam większość naturalnych skojarzeń. Postawiliśmy na język polski. Startując w naszym kraju chcieliśmy dotrzeć na rynku do klientów dojrzałych, nie zawsze angielskojęzycznych. Padały różne propozycje np. Lokumam.pl, lub Wynajmnaokraglo.pl. Rozwiązanie okazało się prostsze niż myśleliśmy. Była dla nas wolna domena Lokum.Pro – a to jest właśnie esencja naszej działalności: Twoje lokale, w naszej profesjonalnej aplikacji.”
Nazwa Lokum.Pro kojarzy się z branżą nieruchomości – i dobrze, bo o to chodzi – i jednocześnie ucieka od skojarzeń z biurem nieruchomości posiłkując się zamiennie sloganami: „Twoja aplikacja do zarządzania najmem” lub „Twoje lokale w jednym miejscu, zawsze pod ręką”.
Twórcą BakedGames jest software house Tenkai . O czym więc tu najpierw opowiedzieć? Zacznę od ośmioletniej spółki Tenkai i oddaję głos Przemkowi Bieniek (CEO, co-founder) oraz Krzysztofowi Wolskiemu (CTO).
„Zakładając firmę, w tamtym czasie dość mocno fascynowaliśmy się Japonią (teraz również, ale już nie aż tak bardzo). Stąd pomysł na szukanie nazwy firmy właśnie wśród słów z języka japońskiego. Nazwa miała być oryginalna oraz nietuzinkowa. Po dłuższych poszukiwaniach natknęliśmy się na słowo „tenkai”, które oznacza „rozwijać”, jak i również „przygotowanie się do ataku”. Uznaliśmy, że jest to dobry pomysł na nazwę firmy, która dopiero co wchodziła na rynek IT i musiała znaleźć w nim swoje miejsce.
Natomiast znalezienie nazwy dla studia, które chce tworzyć gry (aby oddzielić go od tworzącej aplikacje Tenkai), nie było dla nas łatwą sprawą. Daliśmy sobie kilka dni na wymyślenie nazwy jednocześnie sprawdzając czy taka nazwa nie jest już zarezerwowana przez inne studio. Często okazywało się, że wymyślone przez nas nazwy są już używane, albo nam się nie podobały.
Postanowiliśmy więc podejść do tematu w nieco inny sposób – zastanowiliśmy się nad tym jakie gry chcemy tworzyć. Dodatkowym wymogiem było, aby pierwsza litera nazwy była jedną z pierwszych liter alfabetu.
Zebraliśmy się jeszcze raz, wszyscy w komplecie. Efektem burzy mózgów była tablica w pełni zapisana słowami, z którymi chcielibyśmy, aby były kojarzone nasze gry. Następnie przy pomocy Google Forms zorganizowaliśmy głosowanie na najlepszą nazwę.
I tak właśnie powstało studio – Baked Games. Nazwa pochodzi od angielskiego czasownika „bake”, czyli piec, wypiekać. Czujemy tą nazwę, czujemy że jesteśmy właśnie takimi „softwarowymi cukiernikami”. Baked Games ma być miejscem, gdzie każdy znajdzie swoją ulubioną grę. W końcu, kto z nas odmówi sobie pięknie zaprojektowanych gier niczym doskonale wypieczone słodkie ciasteczka w piekarni?”
Ten typ opisowej nazwy wprost odsłania główną propozycję wartości tej aplikacji. Postanowiłem przedstawić ten startup, bo wyróżnia się czymś ekstra.
„Większość aplikacji, rozwiązań technologicznych z segmentu kontroli rodzicielskiej, które funkcjonują na rynku, ma mocno techniczne nazwy, a ich komunikacja także opiera się na technicznych aspektach. Nie widać w nich duszy, emocji.” – wyjaśnił mi Marcin Marzec, Co-founder & CEO of SafeKiddo. „Szukając nazwy dla naszej firmy mieliśmy kilka założeń. Po pierwsze, chcieliśmy, żeby nazwa była globalna, więc postawiliśmy na język angielski. Zależało nam także na tym, aby nazwa naszej marki w jasny, klarowny sposób komunikowała to, czym się zajmujemy. Ważne dla nas było również to, aby nazwa wzbudzała pozytywne emocje.
SafeKiddo jest marką, która komunikuje się z rodzicami na poziomie emocji, która wspiera i edukuje rodziców w obszarze ochrony dzieci w sieci. Na drodze poszukiwań nazwy dla naszej marki, wpadliśmy na „Safe Kid”, ale chcieliśmy ją jeszcze zmiękczyć i tak zrodziło się „SafeKiddo”. „Kiddo” w potocznym języku angielskim jest określeniem dla kogoś młodszego, kogoś na kim nam zależy. Pomimo tego, że domena .com była zajęta postanowiłem ją odkupić”.
O nowy produkt Apple! Dziwne, że jeszcze o nim nie słyszałem. Chociaż … gdyby był to nowy produkt lub pomysł lub prototyp Apple’a to z całą pewnością media technologiczne od dawna by o nim pisały. Wszak Apple jest mistrzem w podsycaniu napięcia o swoich nowych pomysłach, które nawet nie ujrzały światła dziennego. Wystarczy jedna wzmianka o czymś nowym ze stajni Apple i już cały świat o tym pisze.
Michał Korba jest pomysłodawcą i założycielem tego lubelskiego startupu: „Z jednej strony jest to aplikacja rozwiązująca problemy związane z wręczaniem i otrzymywaniem prezentów, z drugiej aplikacja dla rynku e-commerce generująca leady sprzedażowe i rozliczana w modelu cost per sale.
Naszą nazwę można tłumaczyć na kilka sposobów. Przedrostek „i” oczywiście budzi skojarzenia z produktami Apple’a i był to absolutnie świadomy manewr!!! Skojarzenia z taką marką (razem z pozostałą dwójką founderów jesteśmy jej ogromnymi fanami) są jak najbardziej mile widziane.
Trzon samej nazwy „wish” to wyraz dla którego trudno jest znaleźć dokładne odzwierciedlenie w języku polskim: „marzenie” jest zbyt górnolotne, „zachcianka” zbyt trywialna i ma pejoratywne skojarzenia. My chcieliśmy stworzyć serwis, dzięki któremu można kolekcjonować rzeczy, które chcielibyśmy mieć. Później przemianowaliśmy to na „rzeczy które chciałbym dostać”.
Konstrukcja „i wish” oznacza coś bardzo osobistego, ale jednocześnie coś bardzo egocentrycznego, to takie „moje marzenie”. W internecie istnieją serwisy ułatwiające organizację zrzutki na prezent, ale osoba obdarowywana zazwyczaj nie jest w centrum uwagi. Są to serwisy typu chodźcie zróbmy zrzutkę dla kogoś. Ale przecież nie mamy pewności, że prezent będzie odpowiadał potrzebom i oczekiwaniom obdarowywanego! W naszym iWisherze informacja o oczekiwaniach wychodzi od samego przyszłego obdarowanego, także mamy 100% pewność, że trafimy w jego oczekiwania.
Dodatkowo, fonetyczne „szer” może budzić skojarzenia z „share”. Nasz serwis w bardzo prosty sposób umożliwia dzielenie się swoimi marzeniami z rodziną i znajomymi. Możemy podzielić się tym na Facebooku, wysłać mailem lub nawet spróbować dzielić się offline drukując short URL lub QR kod np. na zaproszeniu ślubnym.
Z ciekawych historii mogę powiedzieć, że zastanawialiśmy się nad nazwą „iWish.it” ale zrezygnowaliśmy z niej ponieważ, ktoś w Polsce mógłby przetłumaczyć to wprost w formie „ja my gówno”.
Długo ostrzyłem sobie zęby (i również pazury) na to, aby dowiedzieć się coś więcej o VelociCaptorze. I dopiąłem swego. Wyjaśnienie genezy nazwy przygotowane specjalnie na potrzeby mojego bloga (dziękuję i doceniam) przez Co-founderów Krzysztofa Wróbla i Olgę Jakubowską w pełni spełniły moje oczekiwania.
„To pierwsza nazwa naszego start-upu. Wcześniej posługiwaliśmy się po prostu roboczą nazwą naszego prototypu “Bokser” (byliśmy wtedy na etapie rozwijania pomysłu aplikacji dla bokserów). Podczas jednego ze spotkań z naszym mentorem, Ralphem Talmontem, szukaliśmy słów, które oddadzą ideę tego, co chcemy zrobić, czyli śledzenia ruchów sportowców na poziomie poszczególnych kończyn w celu doskonalenia techniki. Innymi słowy, mobilne “motion capture”.
Od samego początku myśleliśmy o nazwie, która będzie rozpoznawalna i zrozumiała globalnie. Przeprowadziliśmy burzę mózgów, która zaowocowała wyborem dwóch słów, które uznaliśmy za najtrafniejsze: „velocity” (ang. prędkość) i „capture” (ang. chwytać). Zestawienie tych słów dało nam trochę przekorne połączenie “VelociCaptor”, które w sposób nieunikniony kojarzy się z „velociraptorem”, dinozaurem znanym ze swojej szybkości i zwinności.
Uznaliśmy, że świetnie oddaje to ducha naszego start-upu, mieszcząc w sobie warstwę znaczeniową dwóch słów wskazujących na dynamiczność, podkreśloną dodatkowo przymiotami zwierzęcia z nią kojarzonego. Ponadto spodobał nam się pazur, który ta nazwa wprowadza do postrzegania naszego produktu.
Zmieniliśmy pierwszą grupę docelową i obecnie jesteśmy na etapie rozwijania platformy dla wspinaczy “VelociCaptor Climb”, jednak cały czas myślimy o zastosowaniu naszych rozwiązań w wielu innych dziedzinach sportu, a VelociCaptor to nazwa, która identyfikuje całą markę.
Dodatkowo, projektując logo, stworzyliśmy wytyczne, które miały pomóc w graficznym ujęciu tych wszystkich aspektów naszej nazwy. Dlatego widoczny w nim velociraptor jest w ruchu, składa się z wielu trójkątów, które nawiązują do precyzji, ale i podkreślają wielość elementów, do których jest w stanie dotrzeć technologia.”
I przyznaję, że to działa, bo wizualnie i werbalnie welociraptorowy Velocicaptor działa na wyobraźnię i w pamięci odbiorcy zostaje na dłużej.
Elimi jak eliminate. Prawda, że w pierwszej chwili nasuwa się taka myśl? To co oczywiste, w tym wypadku jest … prawdziwe. Potwierdza to Adam Łabędzki, CEO Elimi:
„Nasz projekt powstał podczas londyńskiej edycji Startup Weekend. Jak wszyscy, musieliśmy zmierzyć z wyzwaniem stworzenia odpowiedniej nazwy. Nie ukrywam, że było to niezłe wyzwanie. Nasz zespół na SW liczył ponad 10 osób i nikomu nie udawało się usatysfakcjonować większości swoją propozycją nazwy. W pewnym momencie jeden z nas zerwał się i krzyknął ‘ElimiDate!’. Nazwa szybko przypadła wszystkim do gustu. Była „oczywistością” w obliczu naszych gier eliminacyjnych mających prowadzić do randki. Jednakże z biegiem czasu uznaliśmy, że człon ‘date’ trochę razi w oczy. Dating to rzecz, o której mało kto mówi, ale „robią to wszyscy”. Z tego powodu w komunikacji apki nie chcieliśmy bezpośrednio krzyczeć „randki”. Dodatkowo okazało się, że w Wielkiej Brytanii kilka lat wcześniej emitowano program o takim samym tytule. Uznaliśmy, że pozostanie przy nazwie ElimiDate to zbędne ryzyko.
Wróciliśmy do rozmów o nazwie. Wszystkim podobał się brzmieniowo i znaczeniowo człon „elimi”. Dodatkowo powtarzał się niektórych nowych propozycjach. Podczas naszych podróży przekonaliśmy się również, że jest on wymawiany tak samo w wielu kręgach kulturowych. Stąd koniec końców po prostu skróciliśmy nazwę do samego „Elimi”.
Mam nadzieję, że pozostali co-founderzy startupów wystawiający się podczas Wolves Summit, nie mają mi za złe za to, że niewspomniałem o nich w niniejszym wpisie. Jeśli chcecie o nazwie swojej firmy opowiedzieć ciekawą historię, zapraszam do kontaktu kontakt@syllabuzz.pl. Bardzo chętnie uzupełnię ten post o Waszą markę.
Fotografia: Unsplash.com / Thomas Lefebvre